niedziela, 23 czerwca 2013

Huntress - Spell Eater (2012)

Huntress - Spell Eater

Huntress to jeden z nowych zespołów. Mają swoje specyficzne metody promocji. Przecież urodziwa wokalistka, która kiedyś była modelką Playboya w połączeniu z metalowym łojeniem, historiami o uprawianiu czarnej magii, i setkami zdjęć na instagramie w otoczeniu ikon metalu musiało zaowocować szybkim wydaniem płyty.

Osobiście widziałem ich na pierwszej edycji Metalfestu u nas. Zaprezentowali się, co najmniej dobrze. Skutecznie przyciągnęli moją uwagę na cały swój występ, bynajmniej nie chodziło o to, że wokalista przyjmowała dziwne postawy na scenie, a o to, że Jill Janus ma charakterystyczną zdolność ‘’prychania wiedźmy’’ jak to określiłem, i dosyć często z niej korzysta.
Zapomniałem wspomnieć, że całość zdobi obrazek Vance’a Kelly’iego, który projektował okładki takim zespołom jak Slayer czy Mastodon. Oraz, że wkrótce zespół wydaje swoja druga płytę zat. ''Starbound Beast''

''Spell Eater'', – bo tak nazywa się debiut tej bandy z USA, zaczyna się utworem tytułowym, który pokazuje, że lekcje zostały naprawdę odrobione i warto zapoznać się z dalszą częścią materiału bo poziom jest naprawdę przyzwoity. Melodyjna solówka od razu zapadła mi w pamięć, co nie zdarza się często, a demoniczne szepty Jill w drugiej części utworu przechodzą na sam koniec właśnie w te prychanie, o którym już była mowa (tylko na żywo trwa znacznie dłużej i brzmi efektowniej). Drugi ''Senecide'' ustępuje poprzednikowi trochę oklapłym refrenem i średnim pomysłem na rozwinięcie. Dostajemy tu też pokaz prawie-growlu, połamany początek, i żmudne powtarzanie ‘’Senecide’’ w końcowej części numeru. ''Sleep And Death'' rozpoczyna się od progresywnego początku przez klasyczny środek by w ostatniej minucie lekko zmienić kierunek w stronę czegoś podobnego do Judas Priest.
''Snow Witch'' utwór z czołówki płyty. Linia wokalu sprawia wrażenie, że nie pasuje zupełnie do muzyki, ale po kilku przesłuchaniach to wrażenie znika, a my już tupiemy nóżką w rytm, oswojeni z wokalem i cieszący się solówką.''Eight of Swords’''– numer, który obok tytułowego zasłużył na wideo. Tematyka tarota średnio mnie pociąga, od kiedy ktoś mi powróżył z kart i stwierdził, że umrę na serce, ale punkt dla mnie, bo ciągle żyje. Punkt centralny? Refren! Najlepszy na całej płycie. Generalnie utwór pierwszoligowy. Są zmiany tempa, jest wielowątkowość, są melodie, kopanie tyłka na swoim miejscu. Zespół wiedział, z czym wyjść do ludzi. Do tego jest to najdłuższy utwór na płycie.

Na ochłonięcie dostajemy ''Aradia''. W tym kawałku znów można dosłuchać się prychania. Tym razem jest ukryte w refrenie oraz wyeksponowane na końcu. W utworze zdecydowanie mniej się dzieje niż w poprzedniku, a szkoda, ponieważ gdyby zostawić sam środek, a wyciąć średni początek było by naprawdę dobrze. Reszta płyty trochę mnie zawiodła.
''Night Rape'' – nocny gwałt swoim otwarciem budzi skojarzenia jakby naprawdę jakaś panienka uciekała przed gwałcicielem. Potem dostajemy dużo wysokich rejestrów, a na deser krótki pojedynek gitarowy i nagły koniec. Niedosyt.
''Children'' – basowy wstęp z dodatkiem paru dźwięków przechodzi w kilka chwytliwych riffów. Zostajemy tez uraczeni dawką kobiecych ryków. Jak na najkrótszy utwór z płyty dużo się w nim dzieje. Końcówka zdecydowanie na plus.
''Terror'' – Zapowiadało się na wysoka pozycję, ale zawiodłem się. Dla mnie najnudniejszy na płycie. Lubię granie na przytłumionej pojedynczej strunie, ale tu jest go za dużo. Panuje w tym wszystkim za duży chaos.
''The Tower'' – w moim odczuciu dobra płyta powinna mieć kawałek będący torpedą na zakończenie. Tutaj ten zabieg ledwo się udał. Dopiero pod koniec coś się rusza, ale niestety koniec podstawowej wersji płyty bez fajerwerków.

W wersji bonusowej mamy jeszcze ''The Dark'' – ten kawałek powinien znaleźć się na normalnym wydaniu i wykopać z niego poprzednie dwa utwory. Byłoby ciekawiej i paradoksalnie ciemność rozjaśniłaby trochę te płytę. Jeden z gitarzystów lubi chyba Marty’iego Friedmana, bo początek solówki jest stylizowany na najbardziej charakterystyczny moment solówki z ''Tornado of Souls'' Megadeth. Naprawdę szkoda mi tego kawałka.
Debiuty mają to do siebie, że utwory, które na nich są przewijały się po demówkach, były ogrywane niezliczona ilość razy, a najlepiej jak jeszcze są setki razy grane na żywo zanim zostaną zarejestrowane i umieszczone na płycie. Wtedy efekt jest piorunujący. Tutaj jakby zabrakło tego elementu i jest za dużo ‘’prawie’’. Trochę czuć, że wszystko było robione na szybko, a utwory są szlifowane dopiero teraz, podczas grania na żywo. Oczywiście kawałki wybrane do wideo są szczytem tej płyty i rzucają cień na resztę zestawienia, ale sądzę, że każdy znajdzie na ''Spell Eater'' momenty, które mu się spodobają, a na razie:

Ocena : 3/6 na zachętę
do posłuchania : http://www.youtube.com/watch?v=sm5JCV8FnT4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz